Trudno zaliczyć ją do twórców naiwnych czy surowych. Z wykształcenia lekarka (psychiatra), przez wiele lat pracowała w krakowskiej klinice psychiatrycznej, ostatecznie porzuciła medycynę dla malarstwa.
Była w gruncie rzeczy amatorką, choć Aleksander Jackowski pisał o niej: „Gdy przyjęto ją w 1976 r. do Związku Polskich Artystów Plastyków, była już uformowanym artystą. Miała swój własny świat, wypracowane przez siebie środki wyrazu”.
Pisał słusznie – malarstwo Dąbrowskiej to malarstwo niezwykłe, realistyczne, lecz pod pewnymi względami bliskie surrealizmowi. Wykorzystuje ono często detal, kładzie nacisk na strukturę przedmiotów, budynków, zjawisk naturalnych, roślin, różnego rodzaju płaszczyzn. Koncentracja na szczególe wywołuje zarazem wrażenie dziwności i niesamowitości otaczającej człowieka rzeczywistości. Dostrzegamy ją niejako od nowa, od początku, tak, jakbyśmy patrzyli na znane zjawiska czy postacie po raz pierwszy, z pełnym zachwytu zdziwieniem.
To malarstwo niezwykle zmysłowe, można by powiedzieć dotykowe – uderza w nim gładkość lub chropowatość powierzchni, ich namacalność, przedmiotowość. Świat Dąbrowskiej bywa chropowaty, pomarszczony, falisty. Zmarszczki ludzkiej twarzy są pofałdowane i gładkie zarazem niczym kamienie brukowe, kora drzew, cegły w murze. Dąbrowską interesują powierzchnie, na których zapisana została ich historia: szlifowane i dotykane przez upływ czasu, ulegające zatarciu, erozji, rozpadowi i entropii. Czas nieustannie żłobi je i wygładza. I to jest właśnie wielki temat malarki: samotność przemijania ludzi i rzeczy. Obok obrazów ciemniejszych, zanurzonych w szarości, brązie, czerni, pojawiają się też pejzaże bardziej pogodne, cieplejsze, wypełnione bujnym pięknem przyrody. Ale i pokazywana natura sprawia wrażenie nieruchomej, zatrzymanej, ujętej niczym w reliefie, powolnej.
Jej bujność jakby sama sobie przeczyła, przeobrażała się w swoją własną antytezę – jej dynamika i ruch zostają ujęte statycznie, niczym teatralna dekoracja.
Czas w malarstwie Dąbrowskiej jest bowiem czasem zatrzymanym, a przemijanie, które artystka pokazuje, to przemijanie zastygłe, unieruchomione, niczym odcisk dawnej rośliny czy muszli w wapiennej skale, szkielet
pradawnego zwierzęcia. Towarzyszy mu trwały smutek i zaduma: rozpadające się domy, starzejący się ludzie, nieruchome rośliny.
Malarka pokazuje nie czas upływający, ale efekty jego działania, jego odcisk, ślad lub znamię, zastygłe w mitycznym bezruchu – jej obrazy to właśnie swego rodzaju „chronoglify”. Artystka ukazuje rzeczywistość wtopioną w przemijalność niczym w bursztyn, podkreśla bezwzględny upór czasu, czyniąc zeń pewien fundamentalny rys ludzkiego istnienia.
Jest to malarstwo głęboko kontemplacyjne, równie ciepłe i życzliwe, co smutne i melancholijne.
dr Piotr Gierowski